Psychoterapia

Linki

Specjalistyczna Poradnia Rodzinna dzielnicy Bemowo m.st. Warszawy
www.spr.bemowo.waw.pl

Stowarzyszenie Mediatorów Rodzinnych
www.smr.org.pl
 
Oficyna Wydawnicza Fundament  
www.fundament.waw.pl























psychoterapeuta, żoliborz, psychoterapia, warszawa, rafał milewski

Jak żyć żeby się nie rozstać

Jak żyć, żeby się nie rozstać

Z terapeutą psychoanalitycznym RAFAŁEM MILEWSKIM rozmawia MICHALINA KACZMARKIEWICZ
Co zrobić, żeby żyć ze sobą długo i zgodnie?
Opowiem pani o psychoanalitycznym podejściu, bo wydaje mi się ciekawe. Zacznijmy od momentu, kiedy ludzie się dobierają. Podstawowym założeniem psychoanalitycznym jest istnienie dwóch obszarów – świadomego i nieświadomego. Na początku są oczywiście świadome motywy, wzajemna atrakcyjność, pociąg, uczucia, zakochanie, jakieś rozpoznanie, że może być nam razem fajnie. Ale jest też poziom nieświadomy, czyli pytanie, skąd te uczucia się właściwie biorą.
I dlaczego ktoś jest dla nas atrakcyjny?
Tak. Lata przyglądania się parom przez pokolenia terapeutów doprowadziły do uogólnienia, które mówi, że pod spodem jest pewna nieświadoma umowa, pewien kontrakt nazywany koluzją. Na przykład osoba, która czuje się mało wartościowa, szuka takiej, która ją zapewni o tym, że jest atrakcyjna, osoba depresyjna szuka kogoś, kto będzie ją z tej depresji wycią-gać, ożywiać, rozweselać. Ktoś, kto bardzo się boi, szuka kogoś, kto będzie otwarty i od-ważny.
A kogo szuka osoba otwarta i odważna? Albo bardzo atrakcyjna?
Nie jest tak, że jedna osoba jest słaba, a druga silna. Nikt nie jest tylko „taki”. Temat podzi-wu, lęku, małej wartości okazuje się wspólny dla obydwu osób, tylko w różny sposób. Osoba
zalękniona ma w sobie również część odważną, a osoba z pozoru przebojowa jest też prze-rażona.
Ale skąd wiadomo, że ta druga osoba ma właśnie to, czego mi brakuje, zwłaszcza że mówimy o nieuświadomionych obszarach?
Okazuje się, że człowiek jakoś to wyczuwa. I kogo szuka silny? Słabej osoby, bo w niej – i tu jest kolejne ważne pojęcie psychoanalityczne: projekcja – potrzebuje umieścić swoją słabą część.
Po co?
Bo jest to część niechciana, na przykład lęk, agresja, niskie poczucie wartości. Takie działa-nie psychiki odbywa się oczywiście poza świadomością, jest mechanizmem obronnym. Psychika nie tylko odcina dostęp do tej części, blokuje ją, ale wręcz wyrzuca. I wydaje się, że ja tego nie mam. Ale te niechciane kawałki nie lądują w powietrzu, tylko w kimś. Widzę kobietę, która się boi, więc muszę się nią zająć, bo jestem odważny. Albo cierpię na wielkie poczucie bycia nieważnym i spotykam kobietę, która będzie mnie adorowała i podziwiała. A moje niskie poczucie wartości ląduje w niej.
Mieliśmy mówić o tym, jak dobrze żyć, a ja czuję, że zaraz będą problemy.
To może, zanim przejdziemy dalej, powiem o jeszcze jednym kluczowym pojęciu psychoana-litycznym – nieświadomej fantazji w terapii par zwanej przekonaniem. Na przykład na temat tego, jaka powinna być para. Bardzo częste jest przekonanie, że w związku nie ma miejsca na agresję albo w ogóle na bardzo silne, intensywne uczucia. Agresja jest czymś złym. Jeśli ludzie się kochają, to się nie kłócą.
A co jest złego w takim myśleniu?
To szkodliwy absurd. Można powiedzieć dość jednoznacznie – w parach, które się nie kłócą, nie ma też pożądania seksualnego. Jest spokój, ale to spokój jak na cmentarzu. Więc jeśli oboje podzielają takie przekonanie, a zwykle podzielają, bo tak się dobierają, to jest kłopot. W terapii jest szansa, żeby tę fantazję trochę rozluźnić. Tyle że takich fantazji jest mnóstwo.
Na przykład?
Bardzo popularne jest przekonanie, które jeden z moich pacjentów nazwał regułą wzajem-ności, a terapeuci bliscy nurtowi uzależnień współuzależnieniem – że mogę coś uzyskać wyłącznie, jeśli coś dam, czyli wywierając pewną presję. Jeśli coś daję, w głowie powstaje debet i muszę coś uzyskać od ciebie. Albo jeśli czegoś potrzebuję – najpierw muszę coś dać. Ta wymiana handlowa jest dość destrukcyjna dla pary. Innym przekonaniem par może być to, że wszystko trzeba razem. Jeśli ktoś ma coś odrębnego, jakiś swój świat, jest to poczyty-wane za zdradę. Mógłbym jeszcze tak długo.
Bardzo proszę.
Niektóre pary mają ogromny lęk przed swobodą seksualną. Stoi za tym przekonanie, że nieuregulowana kościelnymi przepisami seksualność to dzicz. Intensywne, niekontrolowane pragnienia seksualne są bardzo niebezpieczne, bo spychają nas w świat braku granic, na poziom biologiczno-zwierzęcy.
A my się boimy świata zwierzęcego?
Po pierwsze – boimy się głównie braku kontroli. Po drugie – jest w tym pewien rodzaj po-gardy dla swojej, tak to nazwijmy, zwierzęcej części. I trzeba ją bardzo ściśle uregulować. I w jakichś ramach to się daje zrobić, ale w tej sferze gaśnie wtedy życie.
Może być w drugą stronę: życie seksualne musi być tak atrakcyjne i tak odjechane, że to również kłopot.
Zarządza tym inny rodzaj fantazji – o tym, że zaspokojenie jest niemożliwe, bo apetyt jest zbyt wielki. Te pary, o których pani wspomniała, przestają się cieszyć seksem. Bo seks jest zadowalający jednak w obecności jakiegoś minimum granic, na przykład granicy monoga-micznej pary, przy jakimś braku, czekaniu, tajemnicy, niedopowiedzeniu. Kiedy wolno wszystko i zawsze i trzeba to rozkręcać, otwiera się droga do uzależnienia.
Ale chyba nie jest tak, że wszystkie pary dobierają się na zasadzie takiej specyficznej komplementarności?
Powiedziałbym, że ta komplementarność nie wyczerpuje stu procent życia pary, ale wyda-je mi się, że taki aspekt jest zawsze. Pytanie, co pary robią, kiedy koluzyjny układ pęka. A pęka, gdy projekcje, o których mówiliśmy, przestają działać, gdy się okazuje, że nieak-ceptowana i nieświadomie umieszczona w partnerze część mojej osobowości jednak ist-nieje. I to wcale nie w nim. Układ może się też zacząć rozpadać, gdy jeden z partnerów wypowie nieświadomy kontrakt, który ten związek zapoczątkował. Bardzo popularny przykład – zalękniona, podporządkowana kobieta idzie na terapię, bo zamierza zrobić coś dla siebie, nie chce, jak do tej pory, wyłącznie ustępować i adorować mężczyzny, chce czegoś od życia, pójść do pracy, mieć znajomych, nawiązać i utrzymywać inne relacje niż tylko z nim. Mężczyzna jest przerażony, gdy przestaje być podziwiany i adorowany, bo i do niego wraca ta niechciana część, czyli strach, że nie jest warty zainteresowania. Zała-manie koluzji zdarza się w każdym związku, tylko w niektórych przebiega łagodnie i pary własnymi siłami umieją sobie z tym poradzić. Inne jednak utykają. I tu chciałem dojść do czegoś pozytywnego.
Wreszcie.
Tam, gdzie istnieją te fantazje albo nieświadomy kontrakt, jest bardzo dużo presji. Czasem występuje ona w postaci jawnych oczekiwań wobec partnera. Pytanie tylko, czy tym ocze-kiwaniom można powiedzieć „nie”. Czy to są zwykłe prośby, którym można odmówić, czy
odmowa wiąże się z jakimiś sankcjami? Jeśli nieświadomy kontrakt jest silny, to i presja jest silna: masz się zachowywać tak, robić tak i tak. I to sprawia, że para wpada w przymus spełniania oczekiwań, a traci coś, co jest absolutnie kluczowe dla par, czyli przestrzeń. Przestrzeń na to, żeby każdy w tej parze mógł być sobą, w sposób, w jaki sobie to wyobra-ża, jak chce.
Czym jest przestrzeń w związku?
To miejsce, w którym staramy się zaakceptować – kolejna ważna rzecz – że jesteśmy odrębni i inni. Bo czasem próbujemy wymóc na partnerze: masz być taki, jak ja, robić tak, jak ja chcę. Bo tylko ja znam właściwy sposób układania prania. I nie jest tak, że uznam sposoby mojego partnera za może dziwne, ale dopuszczalne i alternatywne, a nawet będę się im przypatrywać z ciekawością i czułością. Nie, on ma robić tak jak ja, bo tak i tylko tak jest dobrze. To jest ta presja. A jeśli jest presja, zanika przestrzeń, zanika odrębność, zanika seksualność, przyjemność bycia razem. Przestrzeń jest niezbędna, by para mogła żyć.
Odpowiadałaby mi wizja sporej przestrzeni w związku.
Ale to jest trudne. Zwłaszcza że mając określone oczekiwania wobec partnerki, mogę spra-wić, że ona będzie robiła to, czego ja chcę. Będziemy mieli seks w taki sposób i tyle razy w tygodniu, jak ja chcę. Wystarczy, że wbiję ją w poczucie winy: jesteś okropnie zimna. Albo wymuszę przemocą: nie dam ci pieniędzy. Albo kupię ją. Albo się obrażę. Wszystko to są formy presji, żeby ktoś się do mnie dostosował. I tu pojawia się kwestia, na którą parom trudno się zgodzić i która jest wielkim bólem dla pacjentów w terapii: nie mamy wpływu na drugiego człowieka. On może zrobić coś tak, jak ja sobie życzę, jeśli z jakichś powodów sam będzie tego chciał. Ale może uznać, że to absurd, że chce być sobą, po swojemu, a nie tak, jak ja mu wyznaczę.
Albo zgodzi się tylko w pewnych sytuacjach.
Nawet jeśli tego nienawidzi czy uważa to za głupie, że na przykład żona nieustannie robi awantury o zostawione przed szafką buty. OK, skoro dla niej to jest ważne, mogę je chować, ale tylko dla-tego, że sam tak zdecyduję. Jeśli jednak ona będzie na mnie wrzeszczeć, wbijać w poczucie winy, wyszydzać przed innymi, to może i pod presją się dostosuję, ale co jakiś czas „zapomnę” je scho-wać. Albo będę kumulował wściekłość. Gdy mężczyzna się wścieknie, to pół biedy, gorzej, kiedy skieruje złość do środka i rozwinie w depresję albo zacznie zostawiać dom, bo jest ciągle rozcza-rowujący dla tej kobiety. Niewyrażona wściekłość też podkopuje związek. Bardzo dużo jest takich par.
Czy każda para mogłaby się kwalifikować na terapię w ga- binecie?
Nie, bo nie każda doświadcza dyskomfortu. Istnieją szczęśliwe pary.
Co te pary mają takiego, poza przestrzenią i otwarciem na wzajemną inność, że mogą
być ze sobą, i to w dodatku szczęśliwie?
Niezwykle ważna jest umiejętność przyjęcia siebie jako różnych osób. Te pary widzą wręcz, że to wartość, że nie muszą być tacy sami. I że inność drugiego człowieka jest ciekawa, jest czymś do poznania, a nie czymś, co jest groźne, co trzeba zniszczyć, zabić. Odrębność powoduje, że każdy ma trochę swojego miejsca, swojej indywidualności. Ale w toku życia razem pojawia się ktoś, kogo wspólnie tworzą – odrębny byt, czyli poczucie, że jest jakieś „my”. I tych dwoje tworzących parę jest dla siebie ostoją – nie tylko wtedy, kiedy są młodzi i kiedy jest dobrze, ale także wtedy, kiedy jest trudno, kiedy mijają lata, dzieci wychodzą z domu, rodzice umierają, życie się zmienia, zmierza nieuchronnie do końca, ciało nie funkcjonuje już tak sprawnie jak kiedyś, nie jest takie piękne.
Myśli pan, że jesteśmy przygotowani do bycia z drugim człowiekiem?
W jakiś sposób tak, bo człowiek rodzi się z pary i występuje przez całe życie społecznie. Gdy jest w łonie, to jest u matki, jako niemowlę jest z matką, potem z ojcem i matką, zawsze z kimś. Można więc powiedzieć, że jakoś jest przygotowywany do bycia razem przez relacje z rodzicami. Według stanowiska psychoanalitycznego relacja z rodzicem płci odmiennej jest szkołą bycia później w relacji partnerskiej. I biorąc pod uwagę to, co mówiliśmy o nieświa-domych kontraktach, zamysł wchodzenia w pary jest terapeutyczny: to, czego nie dostałem od swojego rodzica, chciałbym dostać od partnera, albo chciałbym, żeby w mojej relacji z part-nerem w ogóle nie było tego, co było tak strasznie ciężkie w relacji z rodzicem. To prawda, czasem nasze relacje z rodzicami są dosyć uszkadzające. I w takim sensie bywamy przygoto-wani negatywnie. Ja oczywiście mam bardzo wąskie spojrzenie, bo patrzę z perspektywy trudu, bólu i gabinetu, ale czy śmiałbym pani powiedzieć, że większość ludzi to kandydaci do terapii, tylko się nie zgłosili? No raczej nie.
Co młodym ludziom mogłoby pomóc na starcie, by mieli szansę stać się długodystan-sową parą? Świadomość, że udany związek wymaga strasznie dużo pracy?
Mam niechęć do sformułowań typu „strasznie dużo pracy”, bo z jednej strony jest to praw-dziwe, a z drugiej strony sugeruje, że się urobimy jak w kopalni. Dobrze byłoby więc po-wiedzieć, czym jest ta praca, bo ona może być satysfakcjonująca, a nie znojna. Dbałość o związek może być przyjemna. To, co wydaje mi się trudne, a ważne, to na przykład świado-mość, że wzajemne rozczarowanie sobą (skoro mówiliśmy o tych oczekiwaniach) może się zdarzyć. Dlatego młodym ludziom chciałbym powiedzieć: Rozczarowanie da się przeżyć. Ono jest bolesne, jest gorzkie, ale nie jest czymś, co zabija. Można je przetrawić.
W jaki sposób?
Żyć. Czuć i myśleć. Rozczarowanie jest uczuciem. A uczucie jest do czucia. Dynamika uczuć jest taka, że są, a potem się trawią, przekształcają w coś innego. Jeśli ktoś ciągle myśli: ma być tak, jak ja chcę, nie godzi się z rzeczywistością, walczy z nią, staje się rozgoryczony. Utrzy-mywane latami gorzkie rozczarowanie partnerem bardzo podminowuje związek. Chyba już
lepiej, żeby ludzie się rozstali, niż tak dręczyli.
Kiedy jeszcze lepiej byłoby się rozstać?
Kiedy życie razem przynosi więcej cierpienia niż radości. Owszem, bywa, że cierpienie jest pożyteczne, niezbędne czy uzdrawiające, na przykład proces żałoby po stratach to ból, który jednak transformuje się w nową perspektywę. Ale trwanie w bólu bez możliwości zmiany nie jest w żadnym razie rozwojowe.
Albo mało ciekawa klasyka: doświadczenia traumatyczne dla pary, takie jak przemoc fi-zyczna, zdrada, ostre uzależnienia, czasem – rzekłbym nawet, że często – nie dają się przero-bić.
Bardzo trudne są opowieści pacjentów o ich rodzicach, którzy po rozstaniu już się z ni-kim nie związali. Widać, jakie to jest obciążenie. Póki się próbuje, jest jednak nadzieja na szczęście w parze. Wydaje mi się, że samotność to nie jest coś dla człowieka.
Bycie samemu jest dzisiaj łatwiejsze.
Bycie samemu jest okropnie smutne i nierozwojowe.
Rozwój i brak smutku można sobie inaczej załatwić.
Można. I wydaje się, że kultura w tę stronę kieruje.
Że nie jeden długoletni związek?
Kiedyś człowiek pobierał się, żeby mieć seks. Teraz żaden związek do seksu nie jest po-trzebny, można go mieć do woli. Chociaż seks w związku, w którym ludzie się kochają, jest absolutnie czymś innym. I dobrze, że mamy wątek seksu, bo do tego, żeby dobrze razem żyć, bardzo istotne jest pożądanie. Paradoksem jest, że ono żyje, kiedy są obecne granice, np. monogamicznego związku pary. Na przestrzeni dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu i więcej lat to naprawdę są setki stosunków seksualnych. Tu przydają się granice. Granice nam służą: pewnych doświadczeń seksualnych nie chcę oglądać, bo chcę je odkrywać z moją partnerką. Bo one między kochającymi się ludźmi naprawdę inaczej wyglądają niż w internecie. Ale jeśli mają być nowe, ciekawe, zaskakujące, jeśli mają się transformować w czasie, to po-mocne byłoby samoograniczenie podglądania. Amerykańska terapeutka Esther Perel odradza parom nawet rozmawianie o seksie, bo pożądanie rozkwita w warunkach tajemnicy i niedo-powiedzenia. Jakie to dalekie od współczesnej kultury, gdzie wszystko jest na widoku. Ale nie przypadkiem zaburzenia pożądania to jedna z popularniejszych dziś dysfunkcji.
Czy w związku wszystko może się udać, jeśli pozwolimy, żeby się rozwijało?
Podoba mi się taka myśl, ale to nie jest takie proste. W ogóle pozwolić, żeby było żywo, żeby się działo, zmieniało, obserwować, przeżywać to…
To zwłaszcza w młodym wieku jest bardzo trudne, młodzież jest niecierpliwa. Choć
dziś chyba nie tylko młodzież.
Również w tym sensie kultura nie sprzyja. W moim poczuciu w tej chwili niezwykle de-strukcyjna dla pary jest technologia rozumiana jako antyteza życia, jako matriks. Zwłaszcza taka, która umożliwia kontakt z perwersyjną pornografią. Kiedy na początku XX wieku Freud rozpoczynał przygodę świata z psychoanalizą, stawiał cywilizacji diagnozę nadmiaru granic – cywilizacja krępowała seksualne i agresywne impulsy jednostki. Pewnie jest to aktualne w niektórych środowiskach katolickich. Jednak współcześni analitycy, na przykład Didier Anzieu, powiedzieliby, że cywilizacja cierpi na brak granic lub ich rozmycie. Bo w braku granic we współczesnym świecie, w niemal nieograniczonym dostępie do wszystkiego dostrzega przyczynę naszego zagubienia i nieszczęścia.
Widzę osoby, które są w związku ze swoim smartfonem, a nie z partnerem, zawartość smartfona jest dużo atrakcyjniejsza niż żywa twarz i wnętrze partnera, które przecież są codziennie inne, bo człowiek się ciągle zmienia. Świat intensywnych bodźców i bardzo mocnej ekscytacji, dostarczanych głównie przez technologię, jest na przekór spokojnemu przypatrywaniu się sobie i drugiemu człowiekowi.
Łatwiej znaleźć kogoś nowego.
Dlatego bardzo doceniam te pary, które przychodzą do gabinetu, inwestują czas i niemałe pieniądze w powolny, długi proces transformacji swojego związku.
Stare dobre małżeństwo to dla pana bardziej synonim czegoś pociągającego czy nud-nego?
Wierzę w monogamiczne długoletnie związki. Uważam je za wartość, za przestrzeń, w której człowiek może się rozwinąć jako jednostka. W związku i przez związek można się bardziej rozwinąć, niż będąc samemu. Jakkolwiek jestem sceptyczny co do przyszłości długotermi-nowych relacji, wciąż jawią mi się one jako atrakcyjna droga.
RAFAŁ MILEWSKI – certyfikowany psychoterapeuta psychoanalityczny, członek zwyczajny Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej i kandydat Polskiego Towarzystwa Psychoanalitycznego, prowadzi psychoterapię indywidualną oraz par i rodzin w gabinecie prywatnym. Jest autorem tekstów naukowych, publicystycznych i poradników mediacyjnych oraz współwłaścicielem wydawnictwa Oficyna Wydawnicza Fundament, które publikuje książki o tematyce psychologicznej.
psychoterapeuta, żoliborz, psychoterapia, warszawa, rafał milewski
Rafał Milewski
Gabinet Psychterapii
ul. Dygasińskiego 48
(okolice placu Wilsona)
01-603 Warszawa-Żoliborz
tel. 607 149 513
gabinet@gabinet-psychoterapii.waw.pl